niedziela, 29 maja 2011

Auckland - po prostu piękne miasto

Przyznam szczerze, że to miasto mnie urzekło. Jest to jedyne wielkie miasto na świecie, w którym mógłbym mieszkać. A mieszkałem dotychczas naprawdę w wielu. Ma jakąś taką przesympatyczna atmosferę. Jest niezwykle przyjazne . Mimo szczytu sezonu nie było jakoś nadmiernie zatłoczone. W gddzinach szczytu nie było wielkich korków, smrodu spalin, nadmiernego hałasu. Ludzie poruszali się niespiesznie, bez tej euro-amerykańskiej gorączki w oczach. Duzo zieleni, parków, zadbanych trawników. Po prostu piekne miasto , pięknych ludzi wszelkich ras i narodowości...
 Typowa ulica w Auckland

 To miasto leży nad morzem...

Urzekło mnie te Galway Street...

Wysokościowce może nie dorównują tym amerykańskim, ale podkreślają charakter metropolii

Tysiące jachtów, a obok firmy zapewniające catering, obsługę, gps'y itp W oddali widoczny super most na drugą stronę Wyspy Północnej

Z każdego zakątka widok na najwyższą wieżę telewizyjną 

z każdego zakątka

z każdego

im bliżej , tym lepiej widoczną

Chyba, że odwróci się wzrok na druga stronę. wtedy można dostrzec inne zabytkowe obiekty. Zabytkowe, oczywiście w skali nowozelandzkiej...

City


i inne architektoniczne perełki

Przepiękny park w Auckland

 z fontanną

i drzewami

jakieś towarzystwo ufundowało parkowi armaty z demobilu

A to gostek, który za tym stoi.on i jego armaty. A ludzie sobie leniwie odpoczywają w cieple lutowego słonka...

agresywnie wdzierająca się teraźniejszość...


do monumentalnych postaci

ciekawy budynek

To teatr. Ciekawy architektonicznie...

widoczny dom bez kantów czyli rotunda


ciekawy zabytek czasów kolonialnych
Ktoś by pomyślał, że to centrum nowozelandzkiego Auckland?
kościół czy cuś w ten deseń


To nieco zabytkowa część Auckland

zaczyna się zaraz za domem bez kantów. W Polsce taką wysadzili jeszcze w latach siedemdziesiątych...


 widok ulicy w starszej dzielnicy Auckland, pamietającej jeszcze czasy wiktoriańskie
kolonialny budynek
w sumie. Zabytek

ten też

miejscowe harleyowcy i ich pub

Szerokie, równe ulice

lewacy sa wszędzie. Niestety...

jeszcze jeden widok na starszą część Auckland

Te czerwone baloniki widoczne wszędzie, to dekoracja na chiński Nowy Rok.

jeszcze jeden postkolonialny budynek

i przepiękna dróżka między domostwami

Tu inna przedniej urody ścieżka w centru tego wielkiego miasta

Widok centrum miasta nieomal w godzinach popołudniowego szczytu

Metropolia w pełnej krasie...

Tu też...

I już niestety sala odlotów lotniska w Auckland. Oczekiwanie na powrotny , niestety, samolot linii koreańskich. To chyba jedyne lotnisko na świecie, gdzie oczekuje się na wylot wraz ze stewardessami i pilotami....

I to by było na tyle moich nowozelandzkich przygód. Myślę, że tam jeszcze wrócę. Za 3 -4 lata. Jeszcze parę miejsc zostalo do zwiedzenia. Poza tym, ten kraj uzależnia. Osobiście nie znam lepszego, przyjaźniejszego i sympatyczniejszego miejsca na ziemi...

wtorek, 5 kwietnia 2011

Nowa Zelandia - Wyspa Północna.

Wyspę północną tym razem zwiedziłem na północ od Auckland oraz półwysep Coromandel na zachodzie wyspy. Co mogę powiedzieć o tej części świata. Jednym zdaniem. Tak wyobrażam sobie raj....
Wyspę północną zamierzałem zwiedzić inaczej niż Południową. O ile na Południowej zwiedzałem góry, jeziora , przełęcze , to na północy przyjechałem się wybyczyć i naładować akumulatory. Chciałem też zobaczyć jak największy możliwie kawałek tej krainy, acz było to raczej niepotrzebne, bo okolice i widoki są niejednokrotnie bliźniaczo podobne, różnią się tylko szczegółami. Po zobaczeniu kilku cudnych zatoczek wyłaniających się zza zakrętu drogi, przywyka się do tego typu widoków. Z początku urzeczony pstrykałem fotki na każdy ładniejszy widok. Szybko przywykłem. Nie chodzi o to, że się znudziło. Po prostu przyzwyczaiłem się do piękna tych miejsc i oswoiłem się z ich urodą. Po prostu wszystkie są jednakowo, podobnie przepiękne...
Może dlatego, że byłem tam na początku lutego, czyli w środku lata. Niemniej rozmawiając z taksówkarzem na lotnisku w Auckland, dowiedziałem się, że tam i zimą jest całkiem sympatycznie. Mrozów nie znają, a temperatury w lipcu rzadko spadają poniżej +10 stopni. Częściej jest około 15-16. Natomiast latem jest po prostu idealnie. Temperatury rzadko przekraczają 30 stopni, przez większą część mojego dwutygodniowego pobytu było 26-28 stopni. Tylko jeden dzień był całkowicie pochmurny. Nie było też dnia całkowicie bezchmurnego. Raczej bezwietrznie, tylko nad samym oceanem lekka, przyjemna bryza. Deszcz widziałem tylko raz. Woda idealnie cieplutka, wymarzona do pływania. W różnych zatokach i zatoczkach, których jest tam multum bez fal, tak utrudniających pływanie na otwartym oceanie...
Wypożyczyłem na lotnisku Corollę . Spodobała mi się. Szybka (już mi mandat przyszedł do domu za przekroczenie prędkości), zwrotna, ekonomiczna. Mimo, że benzyna u nich 92 oktanowa, spalał umiarkowanie 6,5 litra/100km. Klima bez zarzutu, sama przyjemność podróżowania. No i 6-cio biegowa skrzynia biegów.
Oto te cacko w jakże ładnym otoczeniu...

Najdłużej zatrzymałem się w Whangarei, ale jak wszędzie na zbyt krótko, aby w pełni nacieszyć się okolicą. Codziennie wracając z kąpieli w zatoce pod tym wodospadem spłukiwałem z siebie sól z morskiej wody. Fajne uczucie , niczym w wielkim jakuzzi przepływać przy samym spadku tej masy wodnej...

Trochę było problemów z dotarciem do wody po tych dosyć ostrych skałkach...

Jednego poranka wybrałem się na trochę dłuższy spacerek po jedynym lasie w okolicy. Jak zwykle roślinność mnie po prostu urzekła. Zaskoczyło mnie ogłuszające brzęczenie owadów. Wielkie, ale niegroźne owady wielkości kciuka brzęczały ogłuszająco niczym wuwuzele.  Pytałem właścicielkę hotelu, w którym mieszkałem o te owady, ona ze śmiechem mi odparła, że ona już ich nie słyszy, a i mnie to słyszenie przejdzie po kilku dniach. I tak też się stało...

To taki duży kwiatek. ;)


Człowiek czuje się pysznie w takich miejscach. Oglądasz takie dziwy natury , egzotyczne rośliny i myślisz sobie, że na podstawie takich widoków ludzie wymyślili Eden. Nie dziwię im się wcale...

A to moja ulubiona zatoczka. Tu przyjeżdżałem popołudniami popływać w oceanie spokojniejszym niż niejedne jezioro....

A to widok z góry za 'moją' zatoczkę

a co mi tam. Jeszcze jeden

Tu inna typowo 'piracka' zatoczka. Sporo pirackich filmów zostało nakręconych właśnie tutaj. W Bay od Islands. Są tu, na małym skrawku Oceanu Spokojnego podobno 144 wyspy w jednej z zatok

Zatoczki są po prostu przepiękne. Urzekają urodą każdego

No i ta błękitna woda ciepłego oceanu

Roślinki...

A tu zatoka niedaleko Russel. W hoteliku w którym mieszkałem przez 3 doby gospodarzem był Anglik żonaty z Niemką. Przesympatyczni ludzie. Na wyposażeniu pokoju był ... kajak! Na tym kajaku spędziłem wiele godzin pływając sobie po zatoce i okolicach. Niemniej początki były trudne. Nienawykły do tego typu wysiłku musiałem wyglądać na potencjaly pokarm dla tych sępów na drzewach. Miałem dziką satysfakcję ze zrobienia ich w bambuko.....

A na jednej z wysepek w zatoce ktoś sobie zasadził takie niesamowite roślinki

A tu z ciekawości się wybrałem zobaczyć pierwszą stolicę Nowej Zelandii. Tyle zobaczyłem. Był tam podobno jakiś drewniany barak, który spłonął i nigdy go nie odbudowano, gdyż stolicę szybko przeniesiono do Auckland

A to śliczna zatoczka w Russel, gdzie upływały mi leniwie popołudnia

Wybrałem się na wycieczkę po zatoce Bay of Islands. Nie chciałem tracić całego dnia płynąc jakims jachtem, wybrałem więc wycieczkę ścigaczem. Pani w biurze pytała tylko czy mam okulary przeciwsłoneczne czy jakiekolwiek. Oczywiście miałem, ale zdziwiło mnie jej pytanie. Pogoda w tym momencie nie była jakaś super słoneczna...
Zrozumiałem dopiero gdy kierujący tym odrzutowcem o sile 360 KM dał pełny gaz. Bałem się, że pęd powietrza urwie mi głowę. Gdyby nie okulary, to pewnie oczy by mi wypłynęły z oczodołów. A tak omal nie zrobiły się z okularów szkła kontaktowe...

Jest tu podobno 144 wyspy i wysepki. Różnego ukształtowania i wielkości. Są duże zamieszkałe, z hotelami i innym turystycznym wyposażeniem, są i małe skaliste o dziwacznej budowie.

Wokół tych wysepek było zakotwiczonych wiele motorówek, jachtów i łodzi. Część turystów przyjeżdżała do tego kraju na wakacje tylko w celu nurkowania w tych okolicach. Pilot mówił, że wg Jean Cousteau tutejsze podwodne groty są najpiękniejsze na świecie. Też bym ponurkował, ale ta wyporność...

A to mijany przez nas jacht Toma Cruisa. Z helikopterem i motorówką. Aktora nie było w tym czasie na pokładzie, co wyraźnie rozczarowało podróżujące motorówką podlotki.

Częstym problemem na drogach są osuwiska. Ziemia jest tu lekka, gęsto porośnięta roślinnością i co jakiś czas osuwa się na jezdnię. To największe utrapienie w tym miejscu świata zarówno dla drogowców jak i kierowców.

A to niesamowity zbieg okoliczności. Zupełnym przypadkiem 6 lutego przejeżdżałem przez  Whaitangi. Akurat w tym dniu jest wielkie święto ludności Maoryskiej. Tutaj bowiem podpisano traktat pokojowy między Anglikami a Maorysami, początkującemu państwowość tej części świata. Zabrałem w Paihia autostopowicza, sympatycznego Niemca, który przypłynął sobie swoim jachtem z Australii i dopiero on mi powiedział , co to za impreza. Przyjeżdża w ten dzień sam premier tego kraju i potwierdza ważność zawartego tutaj traktatu. Niestety, gdy ja dotarłem na miejsce, to już oficjalne uroczystości się zakończyły, a oficjalni goście zwijali się do powrotu.

To budynek w którym podpisano ten sławetny traktat.

A to jego treść, można sobie łatwo odczytać...

Tak wyglądają z bliska pierwsi kolonizatorzy tej wyspy.

A tak wygląda dziś młodzież tej narodowości.

Było ich tam sporo. W ten dzień świętują i przyjeżdżają z całego kraju

Mają własną flagę i styl bycia.

Nie wiem czy to jakiś rytuał, ale mnóstwo najmłodszych skakało z tego mostu do wody.

Niektórzy więksi nie trafiali do wody...

Tu jeszcze parę egzemplarzy tutejszych mieszkańców

Miejscowy perkusista...

Bardzo rodzinne święto, bardzo rodzinnych ludzi...

Tu Maorys dusi babę. Ale białą. Chyba tak można..

A to już otwarty Pacyfik

Ładne wydmy wzdłuż plaży.

Są pod ochroną, nie można na nie wchodzić

A to tamtejszy las. Dziwny, strasznie sucha ściółka

 drzewa jakieś nietypowe...

Pewnego dnia natrafiłem na niezwykłą atrakcję. Wioskę zachowaną w niezmienionym stanie od ponad 100 lat. Wioskę którą założyli imigranci z .... Dalmacji. W pobliskim miasteczku Kaitaia widziałem Klub Dalmatyńczyków ;) 
Wydobywali tu rodzaj wyjątkowego minerału . Było to coś pomiędzy zaschniętą żywicą , a bursztynem. Mnie to przypominało kalafonię. Minerał pochodził z ogromnych drzew sprzed 45 tysięcy lat. Do dziś nie wiadomo co spowodowało taki kataklizm, że olbrzymie drzewa w jednej chwili zostały powalone i następnie przykryte kilkumetrową warstwą ziemi, gdzie żywica przeobrażała się w taki dziwny minerał. Prawdopodobnie gigantyczne tsunami...

Tu różne sprzęty 

narzędzie i urządzenia do wydobywania i oczyszczania tego minerału

pozostałość po wykopaliskach

i ta niezwykła roślinność

tak wygląda wydobywany tu minerał

jeszcze rzut oka na okolicę

I parę fotografii dokumentujących życie sprzed ponad 100 lat w tym miejscu

A to już 90 Miles Beach. Najdłuższa plaża na świecie. Bo tyle ma dokładnie długości...

Sięga aż za horyzont i jest alternatywnym rozwiązaniem dla kierowców, którzy nie mogą się na drogach asfaltowych pokazywać z różnych względów. Przeważnie za zabranie prawa jazdy za jazdę pod wpływem. Na tej drodze kodeks drogowy nie obowiązuje...

To już kolejna zatoka Doubtless Bay

a to urokliwa zatoczka Hihi. Naprawdę się tak nazywa!

Inna 'piracka'zatoczka. Chyba Cable Bay

A tu niespodzianka na drodze. Musiałem szukać alternatywnej trasy. Na szczęście GPS działał bez zarzutu i wyprowadzał mnie bez problemów z tego typu tarapatów kilka razy.

No i w końcu półwysep Coromandel. 

wąska ścieżką trasa wiedzie na plażę

i bardzo nietypowe klify

Bardzo białe i bardzo wapienne klify

tylko plaża masakryczna, bo złożona z samych kamyków

Jeszcze rzut oka pod innym kątem

Tu jest najciekawsza sprawa na tym półwyspie. Hot Water Beach. Zaczął się odpływ. Za kilka godzin będzie tu można wykopać sobie dołek i mieć prywatne spa z własnymi leczniczymi źródłami gorącej wody. Unikalny przypadek w skali świata.

A to miasteczko Tairua. Fajne wzgórze. Zatoczka wprost zachęcała do kąpieli, ale zgadałem się z jednym gościem, którego poprosiłem o pstryknięcie mi paru fotek. Tutejsi ludzie są niezwykle przyjaźni i gadatliwi. W kilka minut dowiedziałem się, że jest kierowcą ciężarówki i codziennie rozwozi towary do sklepów na całym półwyspie. W czasie lunchtime'u po prostu pływa sobie po zatoce. Twierdził że cały rok. Mówił że zimą jest trochę tylko chłodniejsza woda. I opowiadał, jak 2 dni wcześniej helikopter straży przybrzeżnej zauważył rekina przepływającego pod łodzią rybacką. Podobno łódź była 3 metrowa, a rekin był wyraźnie dłuższy od łodzi... Wolałem nie kusić losu, szczególnie po przygodzie w jednej z zatok z wielkimi, metrowej średnicy - płaszczkami. Nie wiem czy chciały mnie zjeść czy tylko odgonić od swego terytorium...

Dużo można by pisać o tej krainie. Została mi jeszcze do opisania wizyta w Auckland, największym mieście tego kraju, gdzie mieszka niemal 1/3 mieszkańców. I potwierdzam, że miasto to jest niezwykłe. Jedyne wielkie miasto na świecie, które podobało mi się. Ale o tym następnym razem wraz z podsumowaniem wrażeń...