piątek, 25 marca 2011

Nowa Zelandia - Wyspa Południowa.

No to zapraszam na wycieczkę do Nowej Zelandii. 
Wybrałem się tam w okresie wakacyjnym, aby w środku naszej zimy, zażyć trochę lata, szczególnie że leciałem tam z serca Syberii, gdzie od jakiegoś czasu firma rzuca mnie nad wyraz chętnie. Jakoś Irlandczycy, Amerykanie czy Anglicy niezbyt chętnie się tam garną, więc posyłają tam z uwielbieniem Polaka. 
Umyślnie leciałem z 6-cio dniowym przystankiem w Seulu, aby nie było szoku termicznego. Wylatując z Khabarovska było -26 stopni, a w Auckland było ponoć +29. Szok termiczny murowany, więc lekki mrozik w Seulu pozwolił mi na łagodniejsze wejście w letnie temperatury.
Mimo tych przygotowań i przedsięwzięć pierwszej nocy w hotelu prawie nie spałem, gdyż było mi duszno i gorąco. Następnego ranka miałem kupiony bilet do Christchurch na wyspie Południowej. Tam już temperatura była znośniejsza , bo w dzień około 22-24 stopni. Krótką wizytę w Christchurch już opisałem, więc skupię się na urokach natury tej części świata. Zrobiłem wiele zdjęć, ale wyselekcjonowałem tylko część. Czy była to prawidłowa selekcja? Nie wiem. Dla mnie przynajmniej połowa była warta pstryknięcia nie tylko z powodów sentymentalnych, niemniej proszę wziąć pod uwagę, że zdjęcia te nawet po kliknięciu na nie i powiększeniu nie oddają rzeczywistej urody tych miejsc nawet w 10 procentach...

Co mnie urzekło od pierwszego rzutu oka za wielkim miastem ? Kolor wody. Ten dziwny, jasny błękit po prostu powala. Były różne odcienie tego lazuru, ale zawsze był to odcień jasnoniebieski. Jeszcze nigdzie na świecie takiego nie widziałem. Nic dziwnego więc, że poświęciłem mu sporo fotek. 


I te bazaltowe skałki. Miłe dla oka połączenie...


To jedna z wielu rzeczy , które mnie totalnie zaskoczyły. Wielu farmerów w tym kraju hoduje .... sarny! Jeleni nie widziałem. Oprócz tych dwóch w pubie...
Niesamowicie wyglądają te płochliwe, sympatyczne zwierzątka za płotem. Chciałem je podkarmiać, ale uciekały. Nie wiem czy tylko przede mną. Niemniej kierowcy mijający mnie przy płocie najpierw zwalniali samochody, a spostrzegając garść trawy w moim ręku, szybko przyspieszali. Dziwni ludzie...
Sarny jeszcze pół biedy, uciekały przede mną na pewną odległość i gapiły się z ciekawością. Gdy chciałem sfotografować lamy, to wiały szybciej od wiatru i wolały skoczyć z klifu, niż dać się złapać w obiektyw ;)

W drugi dzień pobytu wybrałem się na wyprawę do lasu deszczowego. Wilgoć powaliła mnie na łopatki. Ciężko dysząc w powietrzu składającym się głównie z wody żałowałem że nie mam skrzeli, z wielkim wysiłkiem przeszedłem ledwie kilka kilometrów. Najwyżej 10...
Nagrodą była niesamowita roślinność gęsto porastająca każdy skrawek ziemi...

Wracając do hotelu zaczęło się przejaśniać i ukazały się obiecująco widoczne w oddali Alpy Południowe

Tu było moje ulubione miejsce do późno-popołudniowego wypoczynku po powrocie z kolejnej wyprawy po ślicznych zakątkach tej wyspy. Dojrzałe cytryny na drzewku obok nastrajają wyjątkowo optymistycznie. Nic dziwnego, że ludzie tu niezwykle przyjaźni i sympatyczni. Pewnie z powodu tych cytryn rosnących tuż obok grilla...

Gospodarze hotelu zareklamowali mi fajną , mało znaną trasę przez las i okoliczne wzgórza. Jak zwykle ładne widoczki i ta niespotykana roślinność...

A to widok na typowe, małomiasteczkowe nowozelandzkie osiedle. Czyste, zadbane, przyzwoicie solidne domki. Ze względu na aktywność tektoniczną nie budują wyższych niż jednopiętrowe. W tym mało zaludnionym kraju miejsca jest sporo, ziemia w miarę tania, więc nic ich nie zmusza do budowy wieżowców. Poza Auckland i Christchurch...

Ulubiona pozycja przed zbliżającym się wieczorem, zanim wyjdę się pointegrować z tubylcami w pubie...
Zza butelki nowozelandzkiego piwa można zobaczyć sąsiedztwo. Facet miał bzika na punkcie starych samochodów. I jak większość mieszkańców tej krainy, na łódki, jachty i cokolwiek pływającego po wodzie...

Widok na coraz bliższe Alpy i jak zwykle ta urzekająca niezwykłym kolorem woda...

Dla takiego widoku warto się na chwilę zatrzymać...

Zza niemal każdego zakrętu wyłania się piękny krajobraz. Tutaj widok na jezioro Tepako...

A to widok, który mnie zafascynował na ponad 20 minut. Dotychczas myślałem, że najpiękniejsze i najbardziej niezwykłe chmury można zobaczyć w Irlandii. Widok tych formacji obłoków powalił mnie po prostu na kolana. Nie mogłem zwyczajnie oczu od nich oderwać. Nawet na tych amatorskich zdjątkach powodują dreszcz, a na żywo doznanie było 10 razy silniejsze. Nie dziwi mnie że tu kręcili 'Władcę Pierścieni'. Tu nie trzeba komputerowych efektów niesamowitości. Sama natura ich dostarcza w nadmiarze...

chmurki nad jeziorem Pukaki

śliczna dróżka pnąca się wzdłuż przełęczy w stronę Mount Cook

To nie śnieg, w końcu jest środek lata, choć robi się coraz chłodniej. Termometr wskazuje już tylko 12 stopni

No i pora ruszać w trasę...

ścieżka wiedzie przez mały lasek porośnięty dziwacznymi, kolczastymi drzewkami

Najbardziej zaskoczył mnie widok krzaka porzeczki z dojrzałymi czerwonymi owocami...

A to kres wycieczki, widok na lodowiec. Niestety pogoda nie dopisała. Nie tylko mgła, ale i zimno . Ledwie 8 stopni. I porywisty wiatr. Nie wiem czy tak tu jest zawsze, bo nie było kogo spytać. Nawet turystów niewielu na szlaku...

I zadziwiająca roślinność...

i niekiedy jaskrawo kolorowa

Miasteczko Twitzel. Jak wszystkie miasteczka miłe, schludne i spokojne. 

Tu sytuacja, która wiele mówi o ludziach zamieszkujących tę krainę. Tak pstryknąłem tę fotkę, żeby nie płoszyć tych dziewczynek. Otóż one urządziły sobie pod tym supermarketem karaoke. Ta z pomalowaną twarzą śpiewała , zresztą bardzo ładnie, a druga tańczyła. Myślałem, że tak się bawią. Nie, one zarabiały sobie pieniądze. Słyszałem dialog z przechodzącą kobietą, z którego wynikało, że zarabiają sobie na lody i inne słodycze. Kobieta nie była zaskoczona, ale pozytywnie zdziwiona i wrzuciła im całego dolara. W Europie NIGDY nie udało mi się usłyszeć takiego zdania. Że dzieciak jak chce słodycze, ma sobie PRACĄ na nie zarobić. To inny świat. Niby ludzie podobni zewnętrznie do nas, ale diametralnie odmienna mentalność. W chorej Europie rodzice tych dziewczynek odsiadywaliby karę więzienia za znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem nad biednymi dziećmi. Tu nikt im nie dał nic za darmo, sami własnymi rękami i ciężką pracą zbudowali wspaniałą krainę...

Te urządzenie nawadniające widziałem na bardzo wielu polach w tym kraju. Nie wiem, czy mają problemy z deszczem, czy po prostu lepsze są plony dodatkowo nawadnianego areału pastwisk, gdyż głównie pastwiska pokrywają ten całkiem spory kraj...

A to już jedna z wielu twarzy jeziora Wanaka

Tu zdecydowanie ładniejsza twarz. Taki widok o poranku powoduje uczucie szczęścia bez żadnych dopalaczy. Aż chce się żyć i rano wstawać...

Co ciekawe, że kolor wody w tym akurat jeziorze jest prawie normalny. Dziwne...

Tu nie ma co komentować, tylko trzeba podziwiać...

i tu też...

Tutaj uwaga, może zaprzeć dech w piersiach...

Kolejny cudny widok ze szlaku wokół jeziora Wanaka...

A co mi tam. Macie jeszcze jeden...
Wąziutka ścieżka i wiało dość mocno. Miejscami skarpy w dół po kilkadziesiąt metrów. Chwilami było niebezpiecznie...

A to widok na jeziorko Diamond, które rzeczywiście wygląda niczym diament wciśnięte w okoliczne górki. Z tablicy informacyjnej wyczytałem, że jeszcze w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku odbywały się zimą (czyli w lipcu) na jego powierzchni zawody w .... łyżwiarstwie figurowym. Później klimat się tutaj ocieplił na tyle, że lód już nie był zimą na tyle gruby. Teraz latem, pod koniec stycznia woda była przyjemnie rześka...

Jeszcze jeden rzut oka na jezioro i miasteczko Wanaka.

i krajobraz widziany z plaży...

A to już miasteczko Queenstown. Urocze wakacyjne miasteczko z wyciągiem kolejki linowej, pięknie położone nad dużym jeziorem z niesamowitą linią brzegową...

Tak z nabrzeża widać jezioro i góry...

Wybrałem się na przejażdżkę po tym jeziorze ... parostatkiem! Podobno jedyny się ostał w tej części świata. Zbudowany w 19 wieku, wciąż świetnie sobie radzi ...

Mam nadzieję, że ekoświry tego nie oglądają, bo jest napędzany węglem i kopci całkiem nieźle...

Tak to działa...

i ta jasnoniebieska woda...

a to jeden z kilku pomostów do skoków bangee

i już wisi jak Janosik... Mnie nie dopuścili do skoku. Nie wiem dlaczego :(
Coś wspominali o maksymalnej obciążalności liny...

Tylko lej w wodzie został po gościu, który gabarytowo też się nie nadawał. Ale ta woda taka niebieska, że aż chce się do niej wskoczyć...

To zdaje się Omakau. Prześliczne miasteczko, nawet jak na warunki nowozelandzkie. Niezwykle czyste i zadbane. I w godzinach przedwieczornych jakby wymarłe...

Jest to miejsce gdzie czas stanął, a ludzie niespiesznie sobie żyją spokojnie i we wzajemnej życzliwości. Czasem myślę, że to bajeczna, nierealna kraina. Tak odmienna, aż nie chce się wierzyć, że stworzyli ją ludzie tacy jak ci, którzy teraz oddają pola wszelakim odmieńcom i dzikusom w Europie. Dwa diametralnie różne, odmienne światy. Tutaj rzeczywiście jest wszystko postawione na głowie. W stosunku, rzecz jasna, do paranoi euro-amerykańskich. Przebywanie tutaj, między tymi ludźmi, to jak łyk świeżego powietrza, po wyjściu z zatęchłej piwnicy. Rzeczy są tu takie, jakie powinny być. Niemal brak chorej polit-poprawności.  Ale może refleksje z pobytu opiszę innym razem. Niemniej wiem na 100 %, że oni przetrwają jeszcze jakiś czas,  gdy nas sprzedadzą obcym hordom.  Dlatego tak mi żal wielu z tych ludzi, że zginęli w tym straszliwym kataklizmie, kilka dni po moim wyjeździe. Tak szkoda tych wszystkich zniszczonych budynków...

I to by było na tyle z południowej wyspy. Niestety, ale byłem tam pierwszy raz w życiu. Jak to mam w zwyczaju niespecjalnie się przygotowując , zostawiając sporo miejsca na spontaniczność. Ma  to swoje dobre i złe strony. Nie jestem przywiązany do sztywnych terminów, acz uniknąć się ich nie da. Samolot nie zaczeka , a przebukowanie kosztuje krocie. Samochód tez trzeba oddać w terminie inaczej skutkuje dopłatami. Niemniej gdy są wakacje lubię robić to, na co mam ochotę, a nie być ściśle związany jakąś sztywną marszrutą. Minusem są sytuacje, że ze względu na to, iż spodobało mi się w jednym miejscu, musiałem odpuścić sobie inne. Niestety, ale kalendarz nie z gumy, a żadne wakacje, nawet tak długie jak moje nie są wieczne. Sporo atrakcji pominąłem, mimo, że miałem je w planie. Najbardziej mi żal Milford Sound i Fiordland Park. W moim zgrubnym harmonogramie nie było absolutnie szans na zwiedzenie wysepki Rakiura, ponoć pełnej niesamowitych atrakcji dla kolekcjonera pięknych widoków. I wielu, wielu innych cudów tej świata strony. Cóż. Nie ma wyjścia. Trzeba będzie tu przylecieć jeszcze przynajmniej raz :)))) . Myślę, że na samą południową wyspę trzeba by przeznaczyć (skromnie) cały miesiąc...

piątek, 18 marca 2011

Seoul 2011

Korea i Seul zrobiły na mnie jak najlepsze wrażenie. Ludzi mili i sympatyczni, acz kontaktu z nimi niemal żadnego. Nikt tu (poza młodzieżą) nie mówi po angielsku. Niemniej bardzo podobał mi się porządek, spokój i bezpieczeństwo. Zupełnie inaczej niż w Europie. Brak hord rozwydrzonej gówniarzerii i innych 'nietykalnych'. Ludzie ciężko pracujący, nie uskarżający się na swój los. 

Fajna opcją bloga na tej platformie jest możliwość kliknięcia na zdjęcie w celu pełnego obejrzenia, a nawet jest możliwość powiększenia sobie dowolnego fragmentu. To kapitalna cecha tej platformy blogowej. Bez porównania z dennym omletem. Życzę interesujących doznań...

To rzut oka na bardzo typową ulicę Seulu w niedzielny poranek. Jeszcze widać nie posprzątane ślady sobotniej balangi.
A to już dzielnica Itaewon zwana dzielnica amerykańską. Dlaczego? Bo tu mieszka większość personelu wojsk amerykańskich stacjonujących w tym kraju i personelu pomocniczego

Chyba kojarzy się z Ameryką?

A to już typowy koreański kościół. Nie wiem jakiego obrządku, ale budynek bardzo nietypowy jak na świątynie

Na chodnikach wmurowane takie płytki w różnych językach pozdrawiające przechodniów

Typowe sklepy z ciuchami raczej euro-amerykańskimi

To wejście do metra z widokiem na różne amerykańskie fast-foody. Metro jest w tym ponad miarę zatłoczonym mieście najlepszą opcją zwiedzania. Szybkie, pociągi kursują co kilka minut na wszystkich trasach. Niezbyt zatłoczone. I niedrogie...

To po prawej to duży, dotykowy ekran na którym można było znaleźć ogrom informacji i cały Seulu z zaznaczeniem dojazdu i numerów wyjścia do różnych atrakcji.


A to tablica informacyjna. Od razu mozna przeczytać gdzie, kiedy i jaki pociąg jedzie...
No chyba że ktoś nie zna koreańskiego...

Reprezentacyjny budynek w centrum Seulu.

to też centrum tego wielkiego miasta

ruch niewielki, bo to zdjęcia z niedzielnego poranka i wiekszość mieszkańców jeszcze dogorywa po sobotniej, szalonej nocy...

tu taki bardziej koreański charakter ulicy

tu jeszcze bardziej koreański

a to już mnie koreańska metropolia. Supernowoczesne szkło i aluminium. Samochody też głównie koreańskiej produkcji

a to zupełnie nie pasujący do nowoczesnego miasta rozgardiasz z okablowaniem. Straszliwe pajęczyny w starszych zaułkach

A to restauracja. Przed wejściem można przeczytać jakie danie nam się podoba i wewnątrz zamówić. Ja musiałem z kelnerem/kelnerką wychodzić i pokazywać paluchem, że o to chcę. Obsługa często niestety musiała drugi raz wychodzić . Po widelec...

A to najbardziej szokujące , jak dla mnie, zdjęcie z Seulu. Tu nocują bezdomni. Korea prawie nie ma socjalu i ludzie, którzy nie chcą pracować (bo w Korei prawie nie ma bezrobocia, więc kto chce ten pracuje) muszą sami sobie radzić. Nie są jacyś źli czy agresywni. Na kolanach proszą o jałmużnę...

Po wyjściu z tej 'noclegowni' rozpętała się śnieżyca. Wszedłem więc do pobliskiego supermarketu

zupełnie egzotyczne wyroby przemysłu spożywczego

nie mam pojęcia co to wszystko jest, a spytać jakoś nie umiałem

i weź się tu człowieku nie napij. Szczególnie że w samym centrum Seulu napatoczył się ..... typowy irlandzki pub! Tyle, że z koreańską obsługą

Chciałem pozwiedzać jakieś zabytki na jednej ze stacji i wysiadłem w... rosyjskiej dzielnicy! Koreańczycy widząc mnie wołali wołali: zdrastwujtie, a wychodzący z knajpek: zdorowia i prosit

czym prędzej zwiałem z tamtej dzielnicy nie zwiedzając nawet jakiejś starożytnej budowli. Zgłodniałem, wiec zjadłbym psa. Tu mozna sobie wybrać którego chce się zjeść. Wybrałem większego. Mniejszym bym nie pojadł...

A to typowe blokowisko seulskie. Bloki są tak do siebie podobne, że musieli je ponumerować, żeby wracający z knajpy Koreańczycy trafili do swojego

Z jakiegoś powodu trzymają te wielkie gary z dymiącą zawartością wprost na ulicy, skąd nabierają strawy dla głodomorów wewnątrz

wielu ludzi chodzi po ulicach w tych maskach na twarzach. Nie dlatego , żeby byli jakoś wyjątkowo paskudni, tylko ze względów zdrowotnych. Boja się zarazy szczególnie ludzie starsi i dzieci

To cała ulica, sklep za sklepem ze starociami

Spory arsenał

typowa koreańska uliczka zasiedlona przez imigrantów

z różnych i różnistych krajów świata

To fotka z autobusu. Niesamowite architektonicznie te biurowce

tu też niezły dziwoląg

a to już blisko strefy zdemilitaryzowanej

dzwon na trwogę. Gdyby Północ odpaliła rakiety, ktoś stuknie w ten dzwonek

z ukrycia zrobione zdjęcie koreańskiemu żołnierzowi sprawdzającemu paszporty przed wjazdem do strefy przygranicznej z Północą

Tu się zaczyna strefa zdemilitaryzowana. 9 kilometrów do Panmundżon

po drodze muzeum i różne karabiny zdobyczne

w całkiem dobrym stanie. Nie widziałem naboi

a to zajście tunelem do tunelu drążonego przez Północ w głąb terytorium Południa

Znowu zakaz fotografowania. Fotka 'pstryknieta' z biegu. To tunel z lat siedemdziesiątych,którym Północ miała zaskoczyć Południe. Teraz trwają prace konserwacyjne, bo z takim trudem wydrążony tunel, po kilkudziesięciu latach zaczął się sypać

Ładne, typowe azjatyckie budynki

To wielkie obserwatorium strony Północnej

Można popatrzyć, ale zdjęcia można robić tylko do tej żółtej linii

to właśnie zdjęcie z widokiem Korei Północnej z tej żółtej linii

A to jedyna na świecie, supernowoczesna stacja kolejowa, z której nie odjechał żaden pociąg. Nazywa się Dorasan

Kiedyś będzie wrotami do transsyberyjskiej kolei łączącej bardzo Daleki Wschód z Europą

Pamiątki z uroczystego otwarcia. Parafki prezydenta Korei I ówczesnego prezydenta Busha

A to jedyny sklep jedynej południowo koreańskiej wioski w strefie zdemilitaryzowanej. W Panmundżom. Atrakcja dla turystów - wyroby tylko północnokoreańskie. Ja kupiłem piwo. Normalne, żadne cuda, ale i nic specjalnego.



A tu sekcja tego sklepu z pamiątkami

Cała droga otoczona wielkimi zwojami drutu kolczastego i co kilkaset metrów strażnice widokowe. Później zdechła mi bateria w komórce  było po zdjęciach linii demarkacyjnej i pokoju negocjacyjnego oraz mostu wolności... :((((

Tu jakaś figurka jakiegoś świętego czy coś

niemal pożegnalna fotka z typowej ulicy tego tętniącego życiem miasta

Tu plan pałacu cesarza 

A to brama wejściowa

sporo takich budyneczków w kompleksie pałacowym

ładnie odrestaurowane po kilku pożarach

Tu mieszkanko samego cesarza

Tu chyba świątynia

a to bajecznie kolorowe poddasze domku żony cesarza


 widok domku od wewnętrznego dziedzińca

A to tron cesarza. Stąd panował nad swoim ludem. Przestał, gdy gmach Samsunga przesłonił mu widok ludu z tronu. I abdykował

I jeszcze jeden rzut oka na bramę wejściową